Zmieniając moje nawyki żywieniowe i tu nie odkryję Ameryki zaczęłam częściej jeść warzywa. Z owocami zawsze lepiej mi szło i nie miałam większych oporów. Powiecie ale mi nowość! Co Coś smacznego i niedrogiego bredzi. Nieco wcześniej nie było to dla mnie takie jasne. Ograniczałam się jedynie do paru plasterków ogórka w kanapce lub skromnej surówki. Stopniowo i powoli zaczęłam je przemycać gdzie popadnie. Najlepiej wchodziły mi po obróbce. Zaczęłam przygotowywać esencjonalne zupy. Wywary gotowałam na włoszczyźnie, opalonej cebuli a nawet na ogonkach z pietruszki lub koperku, liściach selera z dodatkiem przypraw typu liście laurowe, ziele angielskie bądź pieprz ziarnisty, a także ząbków czosnku oraz mięsa-przeważnie wybiarałam: drób, kości wieprzowe, indyka, rzadziej wołowinę lub 1-2 łyżek masła, mini pulpecikach jedynie delikatnie doprawionych z dowolnego mięsa.
Dla mnie idealna była jarzynowa. Kiedy nie miałam za dużo czasu lub w okresie zimowym wówczas korzystałam z gotowych mrożonek. Zupę przygotowywałam na: łyżce masła z przyprawami plus posiekany pęczek koperku albo natki pietruszki i do zagęszczenia zupy odrobina: ryżu, dowolnej kaszy, puszka groszku konserwowego wraz z zalewą oraz coś do zabielenia zupy czyli śmietana kremówka lub dowolna 18/12 % śmietana ewentualnie jogurt naturalny lub grecki bądź zwykłe mleko. Na końcu zawsze doprawiałam zupę zmieloną solą morską i pieprzem. Z tą zupą stawiałam pierwsze kroki w jedzeniu warzyw, zaspokojeniu wilczemu głodowi-był mój wróg oraz dostarczaniu organizmowi niezbędnych witamin. Właśnie dlatego nie jest to zwykła jarzynowa, a zupa która wytorowała mi ścieżkę do kolejnych eksperymentów z warzywami na zdrowszej ścieżce.To moja ukochana zupa. Zimą nie tyle co rozgrzewa ale zawsze przypomina mi o lecie i nastraja optymizmem… Jak tu o niej zapomnieć??